Chorwacja 2010.12.07. – 23.07.

Nareszcie wakacje i wymarzony urlop. Urlop zaplanowany, bowiem wiele chcemy zobaczyć, ale też i odpocząć. Parę wieczorów przesiedzieliśmy nad mapami i przewodnikami aż w końcu ukształtowała się trasa, jaką mamy pokonać by zobaczyć to, co chcemy. A chcemy dużo, stąd wyszło nam, że pokonać będziemy musieli około 3 tys. kilometrów. Początek naszej wyprawy przypadł na 12.07.2010 r. o godz. 3.00. Wtedy to wyruszyliśmy z Cieszyna w kierunku Chorwacji. Tradycyjnie jedziemy przez Czechy, Austrię i Słowenię. W Słowenii wykupujemy nieszczęsną winietę, bo musimy przejechać ją (Słowenię oczywiście) całą wzdłuż kierując się na Ljubljanę i dalej na wybrzeże słoweńskie. Celem, bowiem pierwszego etapu naszej wyprawy jest Istria największy półwysep wybrzeża chorwackiego (3100 km2). O Istrii może później, bo zanim tam dotarliśmy zatrzymaliśmy się w Słowenii by zobaczyć piękne i fascynujące Skocjanskie Jaskinie (Škocjanske Jame). Wybór był ze wszech miar słuszny. Są one mniejsze od niedaleko znajdującej się jaskini „Postojna” ale o wiele bardziej urzekające i nie tak skomercjalizowane. Jaskinia ma długość około 6 km a głębokość dochodzi do około 230 m. Jej wspaniałość została uznana poprzez wpisanie w 1986 r. na Światową Listę Zabytków Przyrody UNESCO. Po przyjeździe na miejsce i chwili odpoczynku udajemy się wraz z przewodnikiem do jaskini. Początkowo idziemy korytarzem, który jak się okazało był sztucznym korytarzem wybudowanym w 1933 r., by dojść do ogromnego pomieszczenia o nazwie „Tiha Jama”. Stamtąd trasa wiedzie wśród pięknych nacieków skalnych, tworzących bajeczne widoki. Co krok oglądamy piękne stalaktyty, stalagmity, stalagnaty. Wydawało się nam, że „Tiha Jama” była wielka, ale kiedy dotarliśmy do „Velikej Dvorany” (Wielkiej Sali) to dech w piersiach nam zatykało. 30m wysokości i 120m szerokości a do tego ogromny stalagmit zwany „Gigantem” czy drugi równie wielki zwany „Organy” robią wrażenie. Do naszych uszu dolatuje szum pędzącej poprzez kaskady rzeki „Reki”, rzeki, której dziełem jest to wszystko, co oglądamy i podziwiamy. Niestety nie można robić zdjęć. Szkoda, wyszłoby wiele wspaniałych ujęć. Kierujemy się w kierunku coraz głośniejszego szumu rzeki. Zakładamy kurtki przeciw deszczowe, bo wilgoć jest tak wielka, jakby cały czas mżył deszcz. Schodzimy trawersem w stronę mostu. Rzeka „kipi” i bulgocze 100m pod nami. Wszystko to sprawia niesamowite, wręcz nieziemskie wrażenie. Czujemy się jakbyśmy brali udział w wyprawie do wnętrza ziemi. Schodzimy na Cerkvenikov Most, nogi nieco drżą. Pod nami 47m otchłani i wodnej kipieli. Widząc jednak miejsce gdzie był stary most i jaka ścieżka do niego prowadziła to trochę nam ulżyło, poczuliśmy się bezpieczniej. Dalej ścieżką wykutą w skale, od przepaści oddzielonej tylko barierką, idziemy do „Svetiny” kolejnej Sali a następnie do Sali Wapiennych Mis. Nazwę sala ta przyjęła od form skalnych mających kształty misek. To również efekt działania „Reki”. Co jakiś czas (raz lub dwa razy w stuleciu, a ostatni raz w 1965 r.) na skutek zatkania się syfonu powstałego na długości 5km jaskinie zostają całkowicie zalane przez rzekę aż po sklepienie. Piętrząca i „buzująca” się wtedy woda rzeźbi w wapiennych skałach te przedziwne formy skalne, które przybierają przeróżne kształty i formy. Widok jest niesamowity. Dalej droga a raczej dróżka prowadzi jeszcze przez jedną z sal, by stamtąd schodkami dotrzeć do wyjścia do tzw. Wielkiej Doliny, gdzie rzeka „Reka” również wydostaje się na powierzchnię. Dalszy spacer półkami skalnymi prowadzi nas do kolejki, która wspinając się w górę około 90m dowiezie nas w pobliże kas biletowych. Warto jednak przejść kawałek trasą w prawo i dotrzeć do tarasu widokowego skąd rozpościera się piękny widok na „Wielką Dolinę”, za którą na 150m skale znajduje się wieś Škocjan z XVII wiecznym kościołem Św. Kancjana. Św. Kancjan jest patronem jaskiń oraz chroni przed powodziami i złymi duchami.
Parę turystyczno – statystycznych informacji uzyskanych z prospektu o jaskiniach.
Długość                                                           6200m
Głębokość                                                       223m (od powierzchni do najniższego punktu)
Najwyższy punkt                                             435m (Štefanjino razgledišče)
Najniższy punkt                                               212m (Mrtvo Jezero)
Temperatura w jaskini                                     12°C
Wilgotność                                                      80-100%
Największy stalagmit                                      15m Orjak (Velika Dvorana)
Przepływ wody                                               min. 0.03m3/sek.
max. 380m3/sek.
średnio 9m3/sek.
Ilość wodospadów                                          26
Ostatnia powódź 1965 r.                                108m wys. (10m nad mostem)
Największa powódź 1826 r.                           128m wys.
Podziemny kanion rzeki dług.                          2600m
szer.                         od 10 do 60m
wys.                          do 146m
Największa sala (dvorana)                              Martelova Dvorana  2.2mln m3
wys.                         146m
szer.                         120m
dług.                          300m
Rekonstrukcja mostu                                      2003 r. (wybudowany w 1939 r.)
Światło w jaskini                                             1959 r.
Długość trasy turystycznej                              3000m, 500 schodów
Najniższy punkt trasy turystycznej                  144m
Czas zwiedzania                                             około 1,5godz.

Po zwiedzeniu Škocjanskih Jam mała przerwa by coś zjeść, napić się i ruszamy w dalszą drogę. Kierujemy się na słoweńskie wybrzeże do miejscowości Koper, a następnie przez Izolę i Portoroż do granicy z Chorwacją. To piękne uczucie móc zobaczyć „Jadran” i poczuć zapach wody morskiej i roślinności śródziemnomorskiej. Nie zatrzymujemy się jednak nigdzie tylko podziwiamy widoki z okien samochodu. Wszak mamy do pokonania jeszcze trochę trasy a chcemy dojechać do Rovinja. Tam mamy zarezerwowany apartament. Doszliśmy do wniosku, że jeżeli mamy zwiedzić większość Istrii to musimy być na najbardziej na zachód wysuniętym miejscu. Po przekroczeniu granicy, kierujemy się, więc do Savudriji miejscowości a w zasadzie osady znajdującej się na przylądku o tej samej nazwie. Przylądek ten jest też najdalszym zachodnim punktem całego Półwyspu Bałkańskiego. Savudrija jest sympatyczną miejscowością, pełną zieleni i malowniczych, cichych zatoczek, co niewątpliwie przyciąga do niej rzesze turystów. Stoi tam też najstarsza kamienna latarnia (wysoka na 36m) wybudowana przez Austriaków w 1826 r. a obok niej kościół parafialny Jana Ewangelisty z XIX w. postawiony na fundamentach romańskiego kościółka z XI w. Gdzieś też wyczytałem, że podobno u wybrzeży Savudriji w XII w. rozegrała się bitwa morska pomiędzy Wenecją a połączonymi siłami cesarza niemieckiego Fryderyka Barbarossy i papieża Aleksandra III, w której ta pierwsza odniosła zdecydowane zwycięstwo. Bitwę tę uwiecznił na swoim obrazie Domenico Tintoretto. Ten XVI wieczny obraz obecnie znajduje się w Pałacu Dożów w Wenecji. Po krótkim spacerze udajemy się Suvadrijskom cestom do odległego o 9km Umagu. To stare, za czasów rzymskich zwane Umacusem, miasto zostało zbudowane na półwyspie leżącym w środku głębokiej zatoki. Zostawiamy samochód na parkingu i idziemy na spacer po tym jakże uroczym i malowniczym miasteczku. Wchodzimy w wąskie uliczki i na małe place. W centralnym miejscu stoi kościół Wniebowstąpienia NMP z dzwonnicą stanowiącą odrębną budowlę. Ten jednonawowy Kościół zbudowany został w pierwszej połowie XVIII w. w barokowym stylu. Znajdujące się w środku organy pochodzą z 1776 r. Spacerując dalej praktycznie obchodzimy całe stare miasto. Jesteśmy zachwyceni, ale zmęczenie daje się już we znaki. Ruszamy, więc dalej nadbrzeżną drogą do Rovinja. Chcieliśmy się jeszcze zatrzymać w Novigradzie, ale nie mamy już sił. Podziwiamy, więc piękne widoki istryjskiego wybrzeża w czasie jazdy samochodem. Jest pięknie. Przed 17.00 docieramy na miejsce. Apartament załatwiałem z Agnieszką pilotką wycieczek, która podczas jednej z wizyt w Chorwacji zakochała się nie tylko w Chorwacji, ale także w przystojnym Chorwacie z Rovinja i tam już została. Jest przewodniczką i tłumaczem przysięgłym a przede wszystkim skarbnicą wiedzy i informacji. To od niej dowiedzieliśmy się wiele ciekawych rzeczy i to ona poradziła nam gdzie pojechać i co zobaczyć by poznać lepiej Istrię, za co zresztą bardzo jej dziękujemy. Wchodzimy do apartamentu i z jego okien mamy przepiękny widok – wprost na stary Rovinj, do którego mamy 10 min. drogi. Ten widok dodaje nam sił. Szybkie rozpakowanie, prysznic i idziemy na spotkanie z najpiękniejszym miastem Istrii – Rovinjem. Rovinj musi zachwycać. Wąskie uliczki wiją się wokół bajecznie kolorowych domów. Wszystkie te uliczki, wśród których króluje uliczka Gričia pną się w górę wprost na szczyt, gdzie dominuje parafialny kościół Św. Eufemii z monumentalną (60 metrową) dzwonnicą górującą nad całym miastem. Ze wzgórza roztacza się piękny widok na okalające miasto zatoki i wyłaniającą się z morza zieloną wyspę Św. Katarzyny. Całe stare miasto znajduje się na półwyspie (kiedyś była to wyspa) a od stałego lądu oddzielone jest przesmykiem. Tam też w XVIII w. rozpoczęła się rozbudowa miasta trwająca zresztą do dziś. Z uwagi na wzrastającą popularność miasta powstało wokół niego wiele ośrodków turystycznych i hoteli. Stare miasto pozostaje jednak niezmienione. Rovinj istniał już za czasów rzymskich. Osada powstała na wyspie oddzielonej od lądu wąską cieśniną i nosiła nazwę Castrum Rubini. Ale i na lądzie mieszkało wiele ludzi, o czym świadczą liczne znaleziska w pobliżu wiejskich posiadłości villa rustica. W swojej historii Rovinj nazywano także Ruvingo, Ruino, Ruginio i Revigno. W burzliwych czasach średniowiecza wielu uciekinierów chroni się za murami dobrze strzeżonego rovinjskiego miasta. Pod władzę Wenecji miasto przechodzi w 1310 r. Kiedy na półwysep bałkański docierają Turcy kolejna fala uciekinierów przybywa do Rovinja. To spowodowało ogromną ciasnotę, jako, że miasto było okolone murami. Nastąpiła, więc konieczność rozbudowy domów o kolejne piętra. Stąd tyle w Rovinju budynków wielopiętrowych. Po zmniejszeniu się zagrożenia ze strony najeźdźców zaczęła się również rozbudowa domów poza murami miejskimi. Wtedy to powstał nowy wielki rynek leżący w pobliżu wybrzeża morskiego. Wenecja panuje tu aż do swojego upadku tj. do 1797 r. i da się zauważyć ten jej długi okres rządów choćby patrząc na barokowy łuk Balbi z 1680 r. postawiony w miejscu wschodniej bramy prowadzącej na stare miasto. Na łuku tym znajduje się herb weneckiego zarządcy i wenecki lew świętego Marka. Po Wenecji miasto dostaje się pod panowanie austriackie. W tym czasie w północnej zatoce zbudowano port a w południowej falochron. Na przedmieściach zaczyna rozwijać się przemysł. Między innymi wybudowano fabrykę tytoniu, a także fabrykę konserw rybnych. Doprowadzona została też kolej. Panowanie Habsburgów zakończyło się z chwilą zakończenia I Wojny Światowej. Nie przyniosło to Rovinjanom wolności, bo Rovinj stał się częścią Włoch i dopiero po II Wojnie Światowej włączony został do Republiki Jugosłowiańskiej. Prawdziwa wolność nastąpiła jednak w 1991 r., kiedy to Rovinj stał się miastem wolnej, niepodległej Republiki Chorwackiej. Pozostawiając te historyczne dywagacje, my spacerujemy po wąskich, krętych uliczkach przechodząc z jednej na drugą licznymi zadaszonymi przejściami z przeważnie łukowatymi, ale też i z płaskimi sklepieniami zwanymi „sotoportykami”. Przechodzimy też przez wiele nieregularnych małych placyków, na których znajduje się wiele sklepików i knajpek. Zachwycają szczególnie galerie na wolnym powietrzu, w których miejscowi artyści wystawiają swoje dzieła. Kolorytu dodają też liczne sklepy z biżuterią i maskami karnawałowymi. Spacerując tymi uliczkami człowiek czuje się jak w jakimś bajkowym, wyśnionym świecie. „Włóczymy” się tymi uliczkami i placykami zachwycając się nimi i ich specyficznym klimatem aż dochodzimy do szczytu, gdzie niepodzielnie panuje barokowy kościół św. Eufemii (Fumii), ogromny budynek, nad którym góruje wieża zegarowa, na której umieszczono posąg świętej. By wybudować to monumentalne dzieło trzeba było wyburzyć późno antyczny kościół św. Jerzego oraz dwie inne świątynie: kościół św. Urszuli i kościół św. Michała. Co ciekawe dzwonnica powstała wcześniej ( wg wzoru dzwonnicy z placu św. Marka w Wenecji) niż sam kościół. Dzwonnicę budowano w latach od 1654 r. do 1680 r. a sam posąg Eufemii umieszczono w 1758 r. natomiast kościół był budowany w latach1728, – 1736 choć fasadę główną ukończono dopiero w 1883 r. My podziwiamy nie tylko kościół, ale też piękne widoki roztaczające się na pobliską okolicę. Jesteśmy pod wielkim wrażeniem. Z tymi wrażeniami wracamy do naszego apartamentu jedząc po drodze w wyśmienitej restauracji jeszcze bardziej wyśmienitego „odojaka” (młode prosię z grilla). Potwornie zmęczeni, ale bardzo szczęśliwi i pełni wrażeń minionego dnia idziemy spać. Jutro znowu wiele mamy do zwiedzania i oglądania.
Budzenie wczesnym rankiem, zbyt wczesnym jak dla nas, zapewniły nam mewy, które „darły” się bez opamiętania. Niestety pobudkę taką i zawsze o wczesnej porze mieliśmy przez wszystkie następne dni. No, ale cóż tak to jest jak mieszka się w bezpośredniej bliskości morza. Po śniadaniu zabraliśmy tylko niezbędne rzeczy i ruszyliśmy w dalsze zwiedzanie Istrii. Pogoda wspaniała humory wyśmienite. Jedziemy do Poreča, kolejnego nadmorskiego miasta po drodze „zahaczając” o chorwacki fiord, czyli o Kanał Limski a jak czas i siły wystarczą to chcemy jeszcze zobaczyć Motovun miasto usytuowane na wzniesieniu w środkowej części Istrii. Krętą drogą zjeżdżamy do miejsca, gdzie Kanał Limski ma swój początek. Widoki wspaniałe, chcemy, więc zrobić sobie przejażdżkę po kanale, ale okazuje się, że jesteśmy za wcześnie, więc postanawiamy, że spróbujemy w drodze powrotnej, może wtedy będzie jakiś statek, którym popłyniemy w rejs po kanale. Jedziemy dalej do Poreča, który słynie przede wszystkim z bazyliki św. Eufrazjana zabytku wpisanego na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO. Historia miasta sięga oczywiście czasów plemion iliryjskich, ale znaczenia nabiera dopiero po podboju rzymskim, gdzie staje się „castrum”, czyli wojskowym obozem. Z czasem gród zyskuje rangę kolonii zwaną Colonia Julia Parentinum, gdzie wewnątrz murów obronnych jest charakterystyczny dla rzymskich miast układ ulic przecinających się względem siebie prostopadle stąd główna ulica Decumanus przecina się prostopadle z Cardo. Pomimo wielu zmian architektonicznych miasta taki układ ulic jest dostrzegalny i dzisiaj. Po upadku Cesarstwa Rzymskiego miasto opanowują Goci by w VI w. n. e. przypadł on Cesarstwu Bizantyjskiemu. Wtedy to powstała przepiękna bazylika św. Eufrazjana. W kolejnych wiekach na teren Istrii a więc i do Poreča przybywają Słowianie. Końcem XIII wieku miasto dostaje się pod panowanie Wenecjan. Dalsza historia miasta jest już taka sama jak większości miast Istrii. Habsburgowie, Włochy, Jugosławia i wreszcie wolna Chorwacja. My pozostawiwszy auto na parkingu (nota bene bardzo dobrze zorganizowany i mogący pomieścić wiele samochodów) udajemy się w kierunku starego miasta. Przechodząc przez mini bazar z owocami, jarzynami no i oczywiście z chorwackimi trunkami dochodzimy do placu Rakovca, na którym znajduje się pomnik tego bohatera chorwackiego z II wojny światowej. Dalej dochodzimy do Placu Wolności (Trg Slobode) z późno barokowym kościołem św. Marii. Na placu zarówno przed kościołem jak i licznych kafejkach jest pełno turystów żądnych podziwiania tego pięknego miasta. Dopiero tu wchodząc w ul. Decumanus wchodzimy do starego miasta. Zbaczając lekko z głównej drogi idziemy podziwiać pozostałości po murach z pięciokątną wieżą obronną na czele. Vis a vis z drugiej strony półwyspu jest jeszcze jedna baszta obronna Pietra de Mula. Powracamy na Decumanus by podziwiać przepiękne XV wieczne kamienice wybudowane przeważnie w stylu weneckiego gotyku z licznymi zdobieniami i triforiami. Uwagę naszą przykuła szczególnie dwukondygnacyjna romańska kamienica z drewnianym balkonem i biforium. Na co by jednak nie patrzeć i gdzie by nie chodzić to i tak wszystkie drogi w Poreču prowadzą do bazyliki św. Eufrazjana, bazyliki, która jest po prostu przepiękna. Biskup Efrazjan na murach istniejącej bazyliki bez apsydy wzniósł w latach 535-550 monumentalną budowlę. Największą wartością tej trzynawowej świątyni są przede wszystkim mozaiki wykonane pod wpływem sztuki bizantyjskiej. I rzeczywiście wchodząc do niej od razu rzucają się w oczy przepiękne zdobienia głównej apsydy, na której widnieją między innymi postacie Chrystusa z apostołami. Półkula zawiera postać Bogurodzicy z Dzieciątkiem w otoczeniu aniołów i męczenników, wśród których wyróżnia się św. Mauro (sv. Mavro) pierwszy porečki biskup i męczennik. Koło niego można zauważyć postać św. Eufrazyna trzymającego w rękach model kościoła. Pozostałe zdobienia mozaikowe apsydy a także ogromne cyborium, które ozdobiono mozaikami w 1227 r. sprawiają niesamowite wrażenie. Do tego dochodzą doskonałe rozwiązania harmonii architektonicznej i przestrzennej całej bazyliki. Przed bazyliką znajduje się czworokątne atrium, z którego można wejść również do ośmiokątnej kaplicy z chrzcielnicą ( kaplica powstała wcześniej niż bazylika) oraz na wieżę zegarową. My po zwiedzeniu całości tam właśnie na tę wieżę weszliśmy by móc delektować się przepięknym widokiem całego miasta i okolicy z wyspą św. Mikołaja (sv. Nikola), na której znajduje się jedna z najstarszych latarni morskich. Po zejściu „na ziemię” dalej kontynuujemy spacer po uroczych zakątkach Poreča podziwiając jego czar. Tu taka mała dygresja. Otóż Poreč jest piękny a szczególnie swoją pięknością zniewala bazylika św. Eufrazjana. Jednak jako miasto – mówię tu oczywiście o starym mieście – nie „powala” tak jak Rovinj. Poreč ma jeden wielki piękny zabytek, a Rovinj nieposiadający takowego, jest cały zabytkiem. Po małej przerwie na dobrą kawę docieramy do samochodu i ruszamy w dalszą drogę. Cel – miasto Motovun. W pierwotnych planach nie mieliśmy zamiaru tam jechać, ale za namową Agnieszki – chwała jej za to – pojechaliśmy i dotarliśmy do krainy „szczęśliwości” gdzie na wzniesieniu stoi Motovun a wokół niego rozpościerają się nieskończenie piękne plantacje winnej latorośli. Ten widok jest wart wszystkich grzechów. Widok ten można zobaczyć jadąc z Poreča na Karojbe i po minięciu tej mieściny po paru kilometrach przy ostrym zakręcie jest szutrowy parking z restauracją i lunetą widokową. To właśnie tam warto się zatrzymać i delektować się tym nieziemskim widokiem. Tak też uczyniliśmy i po zrobieniu paru zdjęć ruszyliśmy do miasta. Motovun leży na lewym brzegu rzeki Mirny na 277 metrowym wzniesieniu. Kiedyś był bardzo ważnym miastem pod względem strategicznym, bo z racji swojego położenia kontrolował szlak handlowy prowadzący wzdłuż tej rzeki. Miasto składa się z jakby trzech części, gdzie najstarsza położona jest oczywiście na samym szczycie wzniesienia. Co ciekawe najstarsza część miasta oraz podgrodzie w południowej części wzniesienia są okolone murami a tylko wschodnie podgrodzie (najnowsza część miasta) pozostaje poza murami. Stromą drogą podjeżdżamy prawie pod same mury. Za nim jednak zaczniemy się wdrapywać na szczyt idziemy zobaczyć motovunskom nekropolie. Stary cmentarz z piękną aleją cyprysów i ze starymi nagrobkami, na których głównie widnieją włoskie nazwiska. Nie ma się, co w końcu dziwić, Motovun jak cała Istria był przez pięć wieków pod panowaniem Wenecji a w okresie międzywojennym rządzili tu Włosi. Stromą uliczką kierujemy się na szczyt, by dotrzeć do centrum. Po drodze mijamy sklepiki, w których oferowany jest główny przysmak tego regionu, czyli trufle. Te cenione grzyby rosnące w okolicznych dębowych, wiązowych czy jesionowych lasach zbiera się od października do stycznia używając do tego celu często specjalnie tresowane psy. Drugim oferowanym specjałem są oczywiście miejscowe wina. Najbardziej znane to biała „Malvazija” i doskonałe czerwone wino „Motovunski Teran”. Z uwagi na dość znaczne ceny my pozostawiamy te specjały i idziemy dalej w górę delektując się wspaniałymi widokami, które na całe szczęście nic nie kosztują. Dochodzimy do miejskiej bramy na ścianach, której wystawione są różnego rodzaju rzeźby. Największa z nich to wenecki lew ze skrzydłami. Przechodząc bramę wchodzimy na stare miasto, na jego centralną część, czyli miejski rynek. Stojąca przy nim miejska loggia sprawia wrażenie wieży widokowej (stoi przed jedną z wież obronnych). Dominujące jednak budowle rynku to XIII wieczna romańsko-gotycka wieża z gotyckimi blankami na szczycie, oraz jednonawowy kościół św. Szczepana wybudowany znacznie później niż wieża, bo dopiero w XVII wieku. Pod rynkiem znajduje się publiczna cysterna a studnia stojąca na rynku pochodzi z przełomu XIV i XV wieku. Pozostawiamy rynek i spacerem przechodzimy wokół miasta poruszając się po starych murach podziwiając z jednej strony piękne widoki doliny rzeki Mirny i dalej góry masywu Učka a z drugiej strony wspaniałe, majestatyczne, kamienne budowle Motovunu. Miasto to na zawsze pozostanie w naszej pamięci tym bardziej, że kolorytu miastu dodają liczne pracownie i galerie miejscowych artystów wystawiających swoje dzieła wprost na ulicy. Niestety z żalem musimy opuścić miasto chcemy, bowiem jeszcze część popołudnia spędzić w Rovinju no i po drodze „wstąpić” na „Limski kanal”. Ostatnie spojrzenie na miasto z za szyb samochodu i kierując się na południe docieramy do fiordu chorwackiego mając przy tym wiele szczęścia, bo trafiliśmy prosto na rejs. Nie zastanawiając się długo „zamustrowaliśmy” się na statek i płyniemy podziwiając piękne widoki roztaczające się przed naszymi oczami. Zatoka Limska liczy około 10km długości i kilkaset metrów szerokości, która zwężając się w kierunku lądu zmienia się w suchą krasową dolinę ciągnącą się do Kanfanaru a potem do Pazina. Brzegi kanału z wieloma jaskiniami, są trudno dostępne i porośnięte przeważnie makią. W północnej części kanału prowadzona jest hodowla ryb i małży. Nazwa Kanał Limski pochodzi od słowa łacińskiego „limes”, co znaczy granica. W czasach dawnych przechodziła tędy, bowiem granica między terenami Puli i Poreča. Płynąc statkiem udziela się nam błogi nastrój powodowany ciszą, pięknymi widokami i lekkim kołysaniem statku. Tylko warkot motoru trochę zakłóca ten spokój, ale ptaki siedzące na pomostach hodowlanych w zupełności nie reagują na nasz przejazd pewnie przyzwyczajone do tych codziennych ruchów. Po godzinnej wycieczce po kanale limskim i paru kilometrach jazdy samochodem ponownie jesteśmy w Rovinju. Szybki prysznic i znowu idziemy podziwiać to cudowne miasto. Tym razem wgłębiamy się w ulice Karera najbardziej handlową uliczkę Rovinja. Nie zakupy są jednak naszym celem a koniec tej uliczki gdzie na Placu Lokvi znajduje się najstarszy zabytek Rovinja – Kaplica św. Trójcy (kapela sv. Trojstva). Siedmiokątna a nie jak w tamtych czasach budowano ośmiokątna, romańska budowla zakończona kopułą została wybudowana w XIII w. W środku znajduje się rzeźba wykuta w kamieniu przedstawiająca Ukrzyżowanie z Marią, św. Piotrem i dwoma innymi apostołami. Po obejrzeniu tego zabytku wracamy do centrum by tym razem obejść całe stare miasto. Spacerując mijamy po drodze trzy bramy prowadzące na stare miasto (kiedyś było ich siedem): Bramę Świętego Krzyża, Bramę Portica i Bramę Świętego Benedykta. Cały czas możemy podziwiać piękne widoki morza z wysepkami, którymi jest otoczony Rovinj, ale też i stare kamienice miasta, wśród których wiją się wąskie uliczki. Co chwila zatrzymujemy się by robić zdjęcia i zachwycać się tym co nas otacza. Siadamy w jednej z „konob”. Muzyka chorwacka płynie z głośników. Lampka wina pita w takich warunkach smakuje niewątpliwie o wiele bardziej niż gdzie indziej. Zafascynowani tym wszystkim tracimy poczucie czasu. Pamiętamy jednak, że jutro też jest dzień a my mamy bogaty program zwiedzania, który pozwoli nam spędzić go równie pięknie, co dzisiejszy.
Jest następny dzień. Pobudka oczywiście w rytm pokrzykujących mew. Czy one nie mogą być jak ryby – bez głosu? Jeszcze chwila w łóżku z głową pod poduszką, ale i tak wkrótce trzeba wstawać. Tym razem mamy zaplanowany wyjazd w kierunku południowym a więc do Puli. Nieoceniona Agnieszka znowu nam podpowiada gdzie pojechać i tym razem już się nie zastanawiamy tylko jedziemy mając na uwadze porady Agnieszki. Jadąc do Puli zatrzymujemy się w Fażanie skąd najprościej można się dostać na wyspy Brijuni – jeden z parków narodowych Chorwacji – miejsce, w którym Josip Broz Tito miał swoją letnią rezydencję. Nie płyniemy na Brijun, bo to całodzienna wycieczka, na którą tym razem nie mamy czasu (jeszcze tu kiedyś wrócimy) tylko wykonujemy krótki spacer po tej osadzie rybackiej, która dzisiaj przekształciła się w turystyczne miasteczko. Nie daleko wybrzeża znajduje się parafialny kościół św., św. Kosmy i Damiana, których wizerunki znajdują się nad wejściem do kościoła. Po chwili jedziemy dalej, prosto zmierzając do największego miasta Istrii – Puli. Pula (nazwa ma pochodzenie iliryjskie od wyrazu Pola określające najprawdopodobniej źródło wody) wg mitu została założona przez Argonautów uciekających z Kolchidy po kradzieży złotego runa. W rzeczywistości pierwsze ludy iliryjskie zamieszkiwały wzgórze dominujące nad zatoką (dzisiejszy Kasztel) już w V w p.n.e. Pula żyła jednak w cieniu pobliskiego Nezakcium będącego politycznym, administracyjnym, wojskowym i religijnym centrum całego regionu. Swój rozwój Pula zanotowała pod panowaniem rzymskim (177 r. p. n. e.) służąc pierwotnie jako przyczółek a potem jako silna wojskowa twierdza i handlowe centrum. Około 43 r. p. n. e. Pula uzyskuje status koloni. W okresie cesarstwa Pula nosi nazwę „Colonia Iulia Pola Pollentia Herculanea” i należy do niej obszar od Zatoki Limskiej aż do ujścia rzeki Rašy. Rozwija się wtedy rolnictwo a szczególnie produkcja oliwy i uprawa winnej latorośli a na wybrzeżu rybołówstwo. Funkcjonowało też wiele kamieniołomów zaopatrujących Pulę i inne pobliskie miasta w kamień. Znane było garncarstwo a spod rąk garncarzy wychodziło wiele pięknych waz, amfor i innych glinianych naczyń. Budownictwo Puli rozwijało się zgodnie z tradycjami rzymskiej urbanistyki. Wokół pierwotnego obozu rzymskiego znajdującego się na wzgórzu, budowano cywilne obiekty ciągnące się aż do wybrzeża według systemu harmonijnych całości urbanistycznych tzw. insuli. Całość była okolona murami obronnymi. Tuż przy wybrzeżu wybudowano forum, wokół którego wybudowano świątynie i budynki administracyjne. Najbardziej znakomity zabytek Puli amfiteatr powstał poza murami miasta za czasów cesarza Wespazjana. Po upadku Cesarstwa Rzymskiego Pula na krótko dostaje się pod panowanie Gotów by w połowie V w. n e przejść pod władanie Bizancjum trwające ponad 200 lat. W średniowieczu Pula przechodzi różne koleje by w końcu w 1331 r. dostać się pod panowanie Wenecji. Następuje upadek miasta a na dodatek zaraza malarii dziesiątkuje pulską ludność (wg starych zapisków w XVII w. miasto liczyło zaledwie 300 mieszkańców). Piękne rzymskie budowle popadają w ruinę. Jak cala Istria tak i Pula, po upadku Wenecji, przypadła Austrii i pozostała pod jej rządami aż do swojego upadku tj. do 1918 r. (w latach 1805 – 1814 wchodziła w skład Republiki Iliryjskiej pod panowaniem Cesarza Napoleona Bonaparte). Po pewnym okresie stagnacji Austria postanowiła w Puli utworzyć główną bazę morską, co przyczyniło się do gwałtownego rozwoju miasta. Już pod koniec XIX w. liczba mieszkańców wzrosła do 20 tys. osób. Przegrana wojna spowodowała, że Pula dostała się pod panowanie Włoch i tym samym nastąpił kolejny regres gospodarczy. Po II wojnie światowej dopiero w 1947 r. Pula weszła w skład Państwa Jugosłowiańskiego a od 1991 r jest częścią Republiki Chorwackiej. Po tej krótkiej lekcji historii wracamy do rzeczywistości. Jest 14.07.2010 r. godz. około 10.00, upał nieziemski a my wjeżdżamy do Puli od strony Fażany i od razu w oczy rzuca nam się to co w Puli najpiękniejsze czyli Amfiteatr. Szybko parkujemy samochód i idziemy zwiedzać. W bramie wejściowej jest kasa, do której stoi kolejka ludzi. Wszystko jednak idzie sprawnie i po chwili znajdujemy się wewnątrz tego kolosa mogącego pomieścić w czasach swojej świetności 20 000 ludzi. Nie od razu amfiteatr był taki wielki. Pierwszy amfiteatr mniejszy od obecnego wybudował Cesarz August na początku I w. n e. Amfiteatr powstał wprawdzie poza murami miasta, ale za to przy głównej drodze Via Flavia prowadzącej do Akwilei. W połowie I w. n. e Cesarz Klaudiusz powiększa budowlę a obecny kształt i wielkość amfiteatr uzyskuje po przebudowie za czasów Cesarza Wespazjana (80 r. n.e.) Ten szósty, co do wielkości amfiteatr ma eliptyczny kształt gdzie dłuższa oś ma 133m a krótsza 105m. Centralna część, w której odbywały się walki gladiatorów ma wymiary około 68 x 42m. Niestety nie wszystko się zachowało w tej budowli, bo przez wieki amfiteatr był grabiony z kamienia na budowle patrycjuszów i na kościoły. Zrobiono z niego po prostu miejski kamieniołom. Na całe szczęście nie wszystko rozgrabiono i monumentalna konstrukcja zewnętrzna budowli pozostała, utworzona z dwóch pięter arkad posiadających 72 łuki w każdym szeregu. W konstrukcji tej, co jest charakterystyczną cechą pulskiego amfiteatru, znajdują się cztery wieże służące kiedyś jako wejścia i wyjścia dla publiczności. Oprócz tych czterech klatek schodowych, w czasach swojej „prosperity” amfiteatr posiadał jeszcze dwadzieścia innych wejść. I my tam w środku siedząc wszystko możemy to podziwiać. Uruchamiając nawet trochę wyobraźnię można się przenieść w czasy starożytne i wyobrazić sobie te walki gladiatorów między sobą, kiedy o życiu lub śmierci decydował kciuk cesarza lub innego władcy. Kciuk w dół śmierć, kciuk w górę życie. Walczono także ze zwierzętami szczególnie z lwami a w późniejszych czasach wykonywano również wyroki na chrześcijanach, których religia w pierwszych wiekach naszej ery w cesarstwie nie była tolerowana. W podziemiach amfiteatru znajdowały się różnego rodzaju urządzenia i maszyny, które miały na celu między innymi „wywozić” gladiatorów na arenę. Były też pomieszczenia dla zwierząt. Dzisiaj w podziemiach znajduje się stała wystawa „Uprawa oliwek i winnej latorośli w czasach antyku”. Wchodząc do tych podziemi ujrzeliśmy wiele naczyń i amfor służących dawniej do przechowywania wina i oleju, ale także urządzenia, prasy i młyny umożliwiające uzyskiwanie tych jakże ważnych napojów. Spacerując i ciesząc oczy amfiteatrem obserwujemy jednocześnie przygotowania do festiwalu filmowego, jaki ma się odbyć za kilka dni. Zresztą bardzo często odbywają się w amfiteatrze imprezy kulturalne i koncerty. Tu między innymi wystawiano wielokrotnie opery, gdzie akcja rozgrywa się w czasach starożytnych. Autentyczna sceneria Areny dodaje za każdym razem wielu wrażeń artystycznych. Odbyło się tutaj także wiele koncertów chorwackich artystów, choćby Oliviera Dragojevica, Vinko Coce czy Giboniego. Opuszczamy amfiteatr by zobaczyć jeszcze inne zabytki Puli. Upał „okrutny” niesprzyjający zwiedzaniu. My jednak uparcie dążymy do zrealizowania naszych planów. Kierujemy się w stronę centrum starego miasta i dochodzimy do ulicy Carrarina a idąc nią mijamy kolejne piękne i stare budowle. Pierwszą z nich jest „Porta Gemina” (Podwójna Brama) wybudowana na przełomie II i III wieku mająca dwa jednakowe łukowe przejścia. Za czasów rzymskich brama ta prowadziła do teatru miejskiego. Idąc dalej ulicą cały czas mamy po prawej stronie fragmenty murów miejskich i dochodzimy do kolejnej bramy, Bramy Herkulesa a to ze względu na wyrzeźbioną głowę Herkulesa i jego maczugę. Chwilę później oczom naszym ukazuje się piękny Łuk Sergiusza. Chyba druga po amfiteatrze najbardziej charakterystyczna budowla Puli. Wybudowany przez patrycjuszkę Salvie Postuma ku chwale trójki członków rodziny Sergi walczących po stronie cesarza Oktawiana Augusta. Łuk posiada wiele reliefowych zdobień o różnym charakterze. Są reliefy kiści winogron i owoców, ale są także sceny walki. Jako, że łuk opierał się o Złotą Bramę (Porta aurea) zdobienia te znajdują się przede wszystkim na zachodniej części łuku. Kiedy zburzono większość murów (XIX w.) została odsłonięta część wschodnia zawierająca o wiele mniej zdobień a Łuk Sergiusza stał się samodzielną budowlą. Przechodząc pod łukiem wchodzimy do starego miasta, na główny deptak i miejsce spotkań zarówno miejscowych jak i turystów na ul. Sergijevaca, która zaprowadzi nas prosto na główny plac Puli, czyli dawne rzymskie Forum. Zanim jednak dotarliśmy do celu kilka razy zboczyliśmy z głównego traktu by zobaczyć parę ładnych rzeczy. Pierwsze to kościół i klasztor św. Franciszka. Franciszkanie pojawili się w Puli już w XIII w. a kościół i klasztor wybudowany został początkiem XIV wieku. Klasztor wprawdzie był przebudowany w XV w., ale w dalszym ciągu stanowił jedną całość z kościołem. A kościół to ogromna jednonawowa świątynia z bogato zdobionym portalem i bardzo ładnym drewnianym poliptykiem w ołtarzu pochodzącym z połowy XV w. Po obejrzeniu świątyni zbaczamy w drugą stronę, by tym razem zobaczyć bizantyjską kaplicę z VI w. św. Marii Formozy. Ta trzynawowa świątynia miała dwie boczne kaplice grobowe, ale w XVI w. zostały zburzone a pozostałe ścienne mozaiki dziś można oglądać w Muzeum Istrii. No i wreszcie docieramy do celu, do forum. By mogło ono powstać rzymianie musieli trochę „zasypać” morza, bowiem plac znajduje się tuż przy nim. Dookoła placu wybudowano wszystkie najważniejsze budynki publiczne miasta. Najważniejsze budowle, jakie powstały to trzy świątynie. W środku była świątynia poświęcona Jupiterowi, Junonie i Minerwie. Obok z jednej strony stała świątynia poświęcona cesarzowi Augustowi a z drugiej świątynia bogini Diany. Niestety do dnia dzisiejszego większość budynków przy forum zostało zburzonych. W średniowieczu plac wprawdzie w dalszym ciągu spełniał swoją rolę, ale uległ wielkim zmianom. Antyczne budowle wyburzone a ich miejsce wybudowano nowe. Tak między innymi wyburzono świątynie Diany oraz Jupitera by w ich miejsce wybudować miejski ratusz. Jedyna w całości budowla pozostała z tamtych czasów to świątynia Augusta, chociaż i ona w czasie II wojny została całkowicie zniszczona. Na szczęście dość szybko odbudowano ją. W swojej historii świątynia była także kościołem chrześcijańskim, spichlerzem, i lapidarium antycznych rzeźb. Dziś wewnątrz znajduje się wystawa „Rzymskie rzeźby portretowe”. Pałac miejski lub, jak kto woli ratusz był wielokrotnie przebudowywany a dzisiejszy wygląd nadano mu w XVII wieku, zawsze pełnił rolę gmachu administracji miejskiej. W nim rezydował zarządca wenecki a później burmistrzowie. Tak jest zresztą do dzisiaj. Zostawiając piękne forum za sobą wchodzimy na ul. Kandlerovą, która nas prowadzi do głównej świątyni miasta katedry Wniebowstąpienia NMP. Początki tej świątyni to V wiek, o czym świadczą wczesnochrześcijańskie mozaiki podłogowe. Potem jednak kościół był wielokrotnie przebudowywany między innymi po pożarze w 1242 r. następnie w XV w. a fasadę kościoła odnowiono w 1712 r. W tym samym mniej więcej czasie zakończono też budowę stojącej przed katedrą dzwonnicy, którą notabene wybudowano z kamienia zabranego z amfiteatru. W parku koło katedry znajdował się kiedyś wybudowany na przełomie IV i V wieku kościół św. Tomasza. Został on jednak w średniowieczu wyburzony. Idąc dalej dochodzimy do ul. Amfiteatarskiej i tym to sposobem zamknęliśmy pierścień okalający starą Pulę. Upał daje się we znaki. Zatrzymujemy się w parku Titov z pomnikiem ku czci poległych w II wojnie światowej, by tam w cieniu drzew trochę odpocząć. Potem jeszcze ostatnie spojrzenie na to, co jest najpiękniejsze, czyli na Amfiteatr i dalej ruszamy w drogę. Jadąc w kierunku Premantury myślami jesteśmy jeszcze w Puli i dochodzimy do wniosku, że z miastem tym jest podobnie jak z Porečem. Jest jeden niewątpliwie piękny, majestatyczny amfiteatr, który robi wrażenie. Są też inne „pomniejsze” nie mniej ciekawe zabytki, ale samo miasto nie powala. Na dodatek jest jakieś takie zaniedbane. To oczywiście jest nasze zdanie i nie wszyscy muszą się z nim zgadzać, ale takie na nas wywarło to miasto wrażenie. I jeszcze jedno, tym razem jako ciekawostka. Spacerując uliczkami miasta na budynku przy jednej z nich znaleźliśmy szyld informujący, że w budynku tym mieści się „Rada Serbskiej Mniejszości Narodowej”. Prawdę mówiąc nie spodziewaliśmy się, że rada taka może znajdować się w Puli. Chociaż z drugiej strony jest to logiczne, że znajduje się w tym mieście a nie np w Dubrowniku. Dość już jednak o Puli. My zbliżamy się do Premantury a w niej znajdują się „wrota” do raju. Wjeżdżamy na przylądek Kamenjak (Rt Kamenjak). Wjeżdżając na teren tego przylądka trzeba uiścić opłatę w wysokości 10 kun otrzymując równocześnie plik folderów i worek plastikowy. W pierwszej chwili nie bardzo wiedzieliśmy, co zrobić z tym workiem, ale dość szybko zorientowaliśmy się, że jest to zwykły worek na śmieci. Przezorni Chorwaci dając worek zmuszają turystów do zachowania czystości i nie śmiecenia. Bardzo chwalebna inicjatywa. Drogi są kamienisto szutrowe (paradoks z reguły płaci się za autostrady a nie za takie drogi) i co chwila od głównej odbijają drogi w bok prowadząc do zacisznych urokliwych zatoczek. My kierujemy się na sam koniec przylądka. Po drodze zatrzymujemy się przy napisie Bar „Safari”. Wprawdzie żadnego baru nie widzimy a tylko gęsto rosnący bambus, ale stajemy. Strzałki prowadzą nas w te zarośla, więc idziemy. To, co zobaczyliśmy przeszło nasze wyobrażenie. Wśród trawy rozłożony był bar, od którego prowadziły ścieżki do kamiennych lub drewnianych stołów z takimi samymi odpowiednio stołkami. Była tam również zjeżdżalnia dla dzieci, gdzie konstrukcja wykonana była z drewnianych bali a to, po czym zjeżdżały dzieciaki było z krążków przemyślnie umieszczonych pomiędzy tym stelażem. Były również stoły do ping-ponga, gdzie siatka była zastąpiona odpowiedniej wysokości deską a także taras widokowy, z którego można było popatrzeć na morze. To, co nas jednak najbardziej zdumiało to bar dla psów (dog`s bar). W dużym kamieniu o wysokości około 1m na dole umieszczone były kraniki z wodą a pod spodem stała miska, z której psy mogły się napić. Pełni zachwytu z pomysłowości właściciela a także z tego, że przy 40 stopniowym upale można było napić się zimnego piwa czy wody mineralnej wyruszamy w dalszą drogę. Dojeżdżamy do miejsca, gdzie dalej się już nie da. Zostawiamy samochód idziemy dalej pieszo pokonując niewielkie wzniesienie. Ujrzeliśmy coś, co spowodowało, że na chwilę zaniemówiliśmy. Przed nami roztaczał się widok na skały spadające wprost do pięknego, turkusowego „Jadranu”. Idziemy dalej na sam brzeg. Droga dość trudna i trzeba uważać by noga nie omsknęła się do jakiejś szczeliny. Przez długie chwile siedzimy na kamieniach i podziwiamy to cudo natury, które wręcz jest nie do opisania. To trzeba samemu zobaczyć. Nie daleko nas z wody wyłania się wyspa, na której stoi latarnia. Jesteśmy na najbardziej na południe wysuniętym miejscu Istrii i nie możemy wyjść z zachwytu i podziwu. Przyroda potrafi dokonywać cudów. I to jest właśnie takie miejsce, gdzie można je (oczywiście te cuda natury) podziwiać. Skwar jest niesamowity, dlatego postanawiamy zażyć trochę ochłody w morskiej wodzie. Przy wchodzeniu do wody trzeba uważać na ostre skały, ale ochłoda w i tak ciepłej wodzie Adriatyku jest wręcz zbawienna. Po wyjściu z wody prawie momentalnie jesteśmy susi. Powrotna droga do samochodu to jeszcze jedna okazja by nacieszyć wzrok cudownymi widokami i możliwością wykonania ostatnich zdjęć. Zostawiamy za sobą piękny Kamenjak jak i tumany białego pyłu, który wydobywa się z pod kół naszego samochodu, jak zresztą i za każdym innym. Samochód, który mamy w kolorze zielonym teraz jest biały. Wieczorem będę go musiał umyć, ale teraz o tym nie myślimy. Wszak to nie koniec naszych wojaży. W powrotnej drodze mijamy Pule i jedziemy w kierunku Pazina celem naszym jest, bowiem Svetvinčenat lub, jak kto woli Savičenta albo San Vincenti. Wszystkie nazwy pochodzą od hiszpańskiego męczennika św. Wincentego, pod wezwaniem, którego istniało opactwo, mające duży wkład w rozbudowie tego miasteczka usytuowanego na lesistym wzgórzu. Po pełnej turystów i gwarnej Puli miasteczko to wydaje się być oazą ciszy i spokoju. Centrum miasteczka stanowi dość duży renesansowy rynek okolony ze wszystkich stron budowlami. Najpotężniejszą z nich jest świetnie zachowany Kasztel Morosini- Grimani z XV w. Jego konstrukcja to czworokątne umocnienie posiadające cylindryczne wieże a od strony rynku dodatkowo wbudowana jest wysoka czterokątna wieża. Przy rynku znajduje się też duży kościół parafialny Nawiedzenia NMP wybudowany mniej więcej w tym samym czasie, co Kasztel. Naprzeciw pałacu znajduje się miejska logia oczywiście również w stylu renesansowym. Pod rynkiem umieszczony jest duży zbiornik z wodą, którego elementem widocznym jest studnia. Spacerujemy sobie po tym miasteczku odkrywając, co chwila piękne budynki i kościoły. Na miejscowym cmentarzu znajduje się romański kościół św. Wincentego z trzema warstwami fresków. Łatwo stracić rachubę czasu, co zresztą i nam się przydarzyło. Dotarło, bowiem do nas, że trzeba by coś zjeść a pora do tego była najwyższa. Siadamy, więc w Pizzerii Grimani zamawiając oczywiście pizze i coś do picia. Niestety jedzenie nie było najlepsze, ale jak człowiek głodny to wszystko zje. Po spóźnionym obiedzie wracamy do naszego ulubionego Rovinja, by odbyć po nim ostatni spacer, jako, że i z Rovinjem przyjdzie się nam pożegnać. Jutro, bowiem wyjeżdżamy do Selc po drodze mając chęć odwiedzić jeszcze parę interesujących miejsc. Wieczorem pakujemy się, żegnamy się z sympatycznymi właścicielami apartamentu no i oczywiście z Agnieszką, dzięki której zobaczyliśmy parę niezaplanowanych atrakcji Istrii. Rankiem „nasze” mewy dały nam o sobie znać, ale potraktowaliśmy to jako ich pożegnanie z nami. Naszym pierwszym celem podróży jest Labin i Rabac. Kierujemy się na Żminj, później na Barban i do Labinu. W czasie jazdy cały czas możemy podziwiać plantacje winnej latorośli, gajów oliwnych i innych upraw. Jadąc to „wdrapujemy” się na wzniesienia to znowu musimy często używać hamulca, bo droga wije się serpentynami w dół. Mijamy też po drodze wielkie kamieniołomy zajmujące prawie całe przeciwległe wzniesienie. Widok niesamowity. Po „przekroczeniu” rzeki Rašy krajobraz się zmienił a to za sprawą coraz częściej pojawiających się szybów kopalnianych. Większość z nich dzisiaj jest już nie czynna, bo podkopy sięgały już prawie pod Labin i zagrażały temu staremu miastu. Mijamy wioskę górniczą Podlabin i kierujemy się do centrum Labina. Po lekkiej „wspinaczce” dojeżdżamy do Placu Titov, gdzie zostawiamy samochód na parkingu i dalej już na piechotę „zagłębiamy” się w stary Labin. Titov Trg to trochę taki nietypowy plac, nie dość, że pochyły to ma jeszcze kształt nieregularnego czworokąta. Jest na nim piękna barokowa logia miejska z XVI stulecia a po przeciwnej stronie trzypiętrowy ratusz miejski z 1903r. By wejść na stare miasto musimy przejść przez bramę miejską św. Flora stanowiącą część murów obronnych. Tak w ogóle to Labin otoczony jest dwoma pierścieniami murów obronnych. Najpierw gród istniał na szczycie wzgórza okolony jednym pierścieniem murów. Była to tzw. „Gorica”. Ponieważ w średniowieczu miasto się rozrastało wybudowano drugie mury, które objęły częściowo zbocza wzgórza określane jako „Dolica”. Miasto swoje początki ma jeszcze za czasów iliryjskich a potem przychodzą tu rzymianie, zakładają obóz i zwą go Albona. Później Labin staje się jednym z pierwszych miast słowiańskich na Istrii, będąc pod panowaniem patriarchy Akwilei a od 1420 r. jest miastem weneckim. Wchodząc przez bramę św. Flora warto zwrócić uwagę na jej konstrukcję a szczególnie na attykę z herbami i trójkątny fronton z weneckim lwem. Stroma uliczka prowadzi nas do starego rynku ze starym ratuszem. Dalsza wspinaczka doprowadziła nas do XIV wiecznego, gotyckiego kościoła Narodzenia NMP z wielką rozetą na przedniej fasadzie i kolejną rzeźbą weneckiego lwa. Warto wejść do tej świątyni, gdzie znajduje się sześć marmurowych ołtarzy a w głównym ołtarzu jest duży obraz Matki Boskiej. Powyżej kościoła kolejna świątynia o wiele mniejsza kaplica św. Stefana. To, co przyciąga jednak szczególną uwagę to następny budynek Pałac Battalia-Lazzarini, barokowy pałac, w którym dzisiaj mieści się narodowe muzeum. Trzy piętrowy budynek posiada typowy barokowy portal i okna, które oprócz zdobień posiadają charakterystyczne kamienne ochronne parapety. Docierając do szczytu docieramy też do dzwonnicy 35 metrowej budowli, która stoi na 320 metrowym wzgórzu, widok z niej, więc jest rozległy. Nie trzeba jednak wychodzić na dzwonnice, bo i tak widoki z tarasów widokowych są fenomenalne. Obchodzimy całe miasto podziwiając wiele budynków o kapitalnej wręcz architekturze. Z jednego z tarasów patrzymy wprost na „rozłożony” nad brzegiem morza Rabac. Ta usytuowana nad morzem miejscowość stanowi niejako dzielnicę Labina. Ktoś, kto przyjeżdża do Rabaca przyjeżdża i do Labina i na odwrót. W pierwszej miejscowości zażywa kąpieli słonecznych i morskich a w drugiej podziwia zabytki. My patrząc, na Rabac wiemy, że za chwilę też tam będziemy. Wracamy do samochodu i stromymi serpentynami wjeżdżamy do Rabacu. Teraz możemy podziwiać Labin z dołu. Jest pięknie. Rabac to typowa turystyczna miejscowość z licznymi hotelami, pensjonatami i restauracjami. Robimy krótki obchód wybrzeża delektując się powiewem morskiej bryzy i słońcem. Wyruszając w dalszą drogę żegnamy, nie bez żałości, zarówno Rabac jak i Labin. Dalsza nasza trasa wiedzie nas w kierunku Plomina i dalej do Opatii. Jedno jest pewne cały czas będziemy jechali wybrzeżem a to zapewnia nam kapitalne widoki. W tym miejscu jako kierowca jestem poszkodowany, bo bardziej muszę patrzeć na drogę niż na widoki. Dobrze, że od czasu do czasu są miejsca, na których można się zatrzymać i podziwiać tę niesamowitą urodę chorwackiego wybrzeża. Pierwszym takim postojem jest parking koło restauracji, której nazwy nie pamiętam, ale widok na zatokę plominskom jest nie do zapomnienia. Szkoda tylko, że w niedalekiej odległości zatoki wybudowano elektrociepłownię, do której prowadzi taśmociąg dostarczający do niej węgiel. To bardzo się „kłóci” z widokiem zielonych zboczy i turkusowej zatoki. Stary Plomin to naprawdę stare miasto historią sięgający czasów iliryjskich. Za czasów antycznych nosiło nazwę Flanona, od której to nazwy całą zatokę kwarnerską zwano „Sinus Flanaticus”. Jedziemy dalej spodziewając się kolejnych pięknych widoków i nie zawiedliśmy się, a to za sprawą drogi, która ciągnie się wzdłuż wybrzeża snując się cały czas zboczem masywu Učka. Mijane przez nas miejscowości: Brseč, Mošćenice, są usytuowane około 160m.n.p.m. Można sobie, więc wyobrazić, jakie piękne widoki roztaczały się przed nami. Tym bardziej, że cały czas towarzyszyła nam wyspa Cres oddzielona od stałego lądu morzem zwanym, „Veli Vrata” a potem mieliśmy przed sobą, rijecką zatokę, z wyłaniającą z jej drugiej strony wyspą Krk. Nie może być nic piękniejszego, jeżeli doda się do tego jeszcze piękną pogodę, zapach roślinności i lekki powiew adriatyckiego maestrala. Im bliżej Opatii tym droga schodzi bliżej morza a to za sprawą łagodniejszych zboczy Učki, co pozwalało budować grody i osady w bezpośredniej bliskości morza. Popularność tych terenów za czasów panowania Austrii spowodowała rozwój takich osad jak Mošćenicka Draga, Medveja, Lovran, Ika, Ičiće czy wreszcie Opatiji, które razem utworzyły Riwierę Opatijską uznawaną za jedną z piękniejszych na wybrzeżu chorwackim. Między tymi miejscowościami ciągnie się nad samym morzem promenada „Lungomare” pozwalająca odwiedzić wszystkie nadmorskie kurorty piechotą lub na rowerze. Zatrzymujemy się w Opatiji w najbardziej znanym chorwackim kurorcie, które odwiedzane było przez wiele głów królewskich, znanych pisarzy, aktorów i wielu, wielu innych osobistości. Do wód przyjeżdżali i nasi rodacy między innymi Henryk Sienkiewicz czy nasz wódz Józef Piłsudski, któremu z okazji tego pobytu Polskie Towarzystwo Kulturalne im. Fryderyka Chopina z Rijeki ufundowało w 2007 r. tablicę pamiątkową wmurowaną przy promenadzie. Opatija do połowy XIX wieku była nieznaną nikomu wioską rybacką, która nazwę swoją zawdzięczała istniejącemu tam opactwu św. Jakuba. Tym, który można powiedzieć stworzył i spowodował, że stała się Opatija znanym kurortem był niejaki Higinio Scarpa. Wybudował on w 1844 r. dla swojej żony pałac Angiolina a wokół niego park z roślinami sprowadzonymi z całego świata. Do willi zaczęła przyjeżdżać wiedeńska arystokracja z cesarzem Ferdynandem na czele. Jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać nowe hotele, pensjonaty, wille. Wszyscy prześcigali się w wystroju swoich budowli. W 1889 miasto zostało uznane za uzdrowisko, co jeszcze bardziej przyczyniło się do popularności Opatii. Miasto stało się tak popularne, że wypadało, chociaż raz do roku pojechać do wód. Hossa ta trwała do rozpoczęcia I wojny światowej, co nie znaczy, że po wojnie już nikt tam nie przyjeżdżał. Nie mniej Opatija powoli podupadała i tak po prawdzie dopiero od uzyskania niepodległości przez Chorwację miasto powoli zaczęło ponownie nabierać kolorytu. Dziś znowu jest w niej pełno turystów a charakterystyczne budowle oraz parki utrzymane w dawnym stylu pozwoliły zachować charakter „wiedeńskiego” kurortu. Hotele Kvarner, Imperial, Opatija, oraz wiele innych, jak za dawnych czasów goszczą turystów za nieco większą „kasę”, ale też oferując im nieco bogatsze usługi. Spacerując po mieście zdajemy sobie sprawę, że spacerujemy w miejscach, gdzie tylu znakomitych osób bywało. Żeby nie być gołosłownym to chodzimy po alei gwiazd, miejscu, gdzie najbardziej zasłużone osoby Chorwacji mają wmurowane w ulicę swoje gwiazdy. Nie ulegamy jednak jakiejkolwiek megalomanii a tylko cieszymy się pięknem miasta-kurortu. Żal opuszczać, ale mamy jeszcze trochę drogi przed sobą. Kierujemy się na Rijekę postanawiając jednak, że nie będziemy się zatrzymywać w tym portowym mieście. Z samochodu podziwiamy jedynie budynki znajdujące się przy trasie przejazdu w tym kościół Kapucynów, przypominający bardziej pałac wschodniego władcy niż kościół. Dalej patrzymy na Pałac Modelko bogato zdobiony budynek, w którym mieści się biblioteka miejska oraz mijamy potężny gmach teatru narodowego im. Ivana Zajca. Przed teatrem stoi pomnik tego wielkiego chorwackiego kompozytora. Jadąc przez Rijekę cały czas mamy możliwość obserwować liczne stocznie przeładunkowe, remontowe, porty. Da się zauważyć, że to okno na świat chorwackiej gospodarki, że to największy port przeładunkowy Chorwacji. Rijekę pozostawiamy za sobą a jadąc dalej mijamy piękne miasteczko Bakar. Przy drodze jest parking, z którego możemy podziwiać to stare, z zamkiem frankopańskim miasto. Warto też zwrócić uwagę na tunel podwodny dla pieszych, który prowadzi z jednego brzegu na drugi ułatwiając i skracając drogę mieszkańcom. Jedziemy dalej. Do Selc już niedaleko, ale i my też jesteśmy już porządnie zmęczeni. Po drodze możemy jeszcze popatrzeć na Krčki most, który kiedy go wybudowano w 1981 r. był najdłuższym mostem na świecie (1310m). No i wreszcie jesteśmy w Selcach. Delektując się zimnym „Karlovačem” czekamy na Zorana właściciela pirackiego statku, aż wróci z wycieczki „Fisch picnic” u niego, bowiem mamy zarezerwowany apartament. Ten wspaniały człowiek o wielkiej wiedzy nie dość, że udostępnił nam apartament to jeszcze zaprosił nas na wieczorny rejs statkiem po Vinodolskim kanale, z którego to zaproszenia pomimo zmęczenia chętnie skorzystaliśmy. Apartament mamy przestronny z wszystkimi wygodami. Szybka kąpiel, kolacja i idziemy na nadbrzeże, by przed wypłynięciem jeszcze po nim trochę pospacerować. Wsiadamy na statek rozpoczynając kolejną chorwacką przygodę. Piękne widoki spotęgowane zachodzącym słońcem, do tego morski powiew wiatru powodują, że po zmęczeniu ani śladu. Leniwie płynąc po kanale patrzymy od strony lądu na oświetlone Selce, Crikvenicę i Dramalj a od strony wyspy Krk na Šilo a daleko na Vrbnik. Jest niewiarygodnie cudownie. Szkoda, że ten czas tak szybko umyka. Nawet się nie obejrzeliśmy a już z powrotem byliśmy w porcie. Żegnamy się z Zoranem i jego rodziną, bo rano chcemy dość wcześnie wyjechać wszak czeka nas kolejny dzień wrażeń i przygód. Śpimy jak susły, rano śniadanie i w drogę. W ten dzień postanowiliśmy dojechać już do „swojej” willi Kostović, jednak trasą trochę „pokrętną”. Jedziemy magistralą adriatycką na południe mijając najpierw Novi Vinodolski typowe turystyczne miasteczko z wyróżniającą się białą 36m wieżą kościoła św. św. Jakuba i Józefa. Miasto znane jednak bardziej jest z tego, że to w nim w 1288 r. ogłoszono „Vinodolski zakoni” (Prawa vinodolskie) spisane głagolicą a określające prawa chłopów i feudałów. Kolejnym mijanym przez nas miastem to, Senj z charakterystyczną górującą nad miastem twierdzą „uskoków” Nehaj. Z twierdzy roztacza się piękny widok z jednej strony na góry Velebit a z drugiej na wyspy Rab, Prvić, Krk i Goli Otok. Jadąc dalej nie bardzo wiemy, na co patrzeć tyle tu do oglądania. Wciąż zatrzymujemy się w różnych „zatoczkach” przy drodze, by podziwiać piękne widoki zarówno na morze jak i na góry. Jak tak dalej pójdzie to na miejsce dojedziemy za dwa dni. Mijamy w dole Jablanac miejscowość, z której odchodzi prom na wyspę Rab oraz fiord Zavratnica. Zostawiamy także za sobą Park Narodowy Velebit dojeżdżając do miejscowości Prizna, gdzie stromymi serpentynami zjeżdżamy na przystań promową. Naszym celem jest, bowiem wyspa Pag. Stojąc w kolejce do promu możemy podziwiać księżycowy krajobraz wyspy Pag. Niesamowity widok. Białe przechodzące w nieco kremowy kolor skały i nic więcej. Zero jakiejkolwiek roślinności. Wjeżdżamy na prom i po 15 minutach jesteśmy na wyspie Pag w przystani Żiglijen. Ruszamy w kierunku Novalji a krajobraz jest tak niesamowity, że zastanawiamy się czy aby na pewno podróżujemy po ziemi. Dopiero po drugiej stronie wzniesienia tam gdzie znajduje się Novalja zaczyna być” normalnie”. Sama miejscowość, choć reklamowana dość mocno nie wywołuje w nas entuzjazmu, stąd postanawiamy jechać dalej do miasta Pag. Po drodze oczywiście, co chwila zatrzymujemy się, by podziwiać widoki i robić zdjęcia. Szczególnie ujmujący i piękny widok jest na miasto Pag, gdzie patrzymy na niego z góry mogąc oprócz miasta podziwiać pobliskie „soliny”. Pag – to miasto położone w otoczeniu wzniesień nad Paškim Zaljevem. Zaraz za rogatkami rozciągają się wielkie tereny solin, dające źródło utrzymania wielu ludziom. Produkcja soli istniała tutaj, można powiedzieć, od zawsze. Wykorzystując duże nasłonecznienie, płycizny i znikome prądy morskie miejscowa ludność „wydobywała” sól z morza. Przynosiło to i przynosi nadal ( 2/3 wyprodukowanej w Chorwacji soli pochodzi właśnie z Pagu) wiele zysku, ale też i wiele problemów. W przeszłości na Pagu dochodziło wielokrotnie do konfliktów zbrojnych na tym tle. Pag – miasto jest dziełem wielkiego budowniczego chorwackiego Jurija Dalmatinca. Kiedy Wenecja przejęła panowanie nad wyspą i tym samym nad miastem, bunty miejscowej ludności przeciwko niej spowodowały poważne zniszczenia. Stwierdzono, więc, że miasto zostanie wybudowane „na nowo”. Zadanie to powierzono w 1443 r. właśnie Jurajowi Dalmatincowi, z czego wywiązał się znakomicie a co można samemu ocenić, bowiem układ miasta, jaki stworzył zachował się do dzisiaj. No może za wyjątkiem murów, z których pozostały tylko niewielkie fragmenty. Niewielka przestrzeń starego miasta i skupione w nim zabytki można w łatwy sposób zwiedzić. Centralnym miejscem miasta jest Trg Kralja Petra Krešimira IV, przy którym znajduje się kościół NMP z Pagu, dzieło oczywiście Dalmatinaca, dwór książęcy i niedokończony pałac biskupi. Z pozostałych zabytków zwraca uwagę ośmiokątna baszta Kamerlengo ( od 1905 r. siedziba władz) oraz baszta Skrivanat. Ta ostatnia jest jedyną pozostałością z dziewięciu innych baszt stanowiących część murów obronnych. Oglądamy te wszystkie gotyckie, renesansowe budowle i kamienice podziwiając ich kunszt i piękno. Wyspa i miasto słyną jeszcze z dwóch rzeczy: koronek (čipke) i sera (paški sir). Koronki można kupić w jednej z uliczek, gdzie miejscowe koronkarki wykonują je na oczach turystów, ale ceny są dość wygórowane, więc nie robimy zakupów. Sery najlepiej kupować bezpośrednio w gospodarstwach. Ceny też nie należą do najmniejszych, ale za to ten smak… Spacer i upał zmęczył nas trochę, więc zrobiliśmy sobie przerwę w jednej nadbrzeżnych knajpek pijąc smaczną kawę. Po kawie ruszamy dalej kierując się w kierunku Zadaru a ściślej mówiąc w kierunku Ninu. Opuszczając wyspę Pag „Paškim mostem” o długości 340m, łączącym wyspę ze stałym lądem warto powiedzieć parę słów o samej wyspie. Pag to trzecia, co do wielkości wyspa Dalmacji (po Braču i Hvarze). Nazwę zawdzięcza łacińskiemu słowu „pagus”, co oznacza wieś. Wyspa nie zawsze miała taki księżycowy pejzaż. W czasach, kiedy Ilirowie zasiedlali wyspę a potem mieszkali na niej Rzymianie i Słowianie była ona pełna roślinności i drzew. Winni obecnego wyglądu są Wenecjanie, którzy masowo wycinali drzewa potrzebne im do budowy statków. Wypas owiec oraz zimny wiatr „bura” dokonały reszty. Ziemia nigdy nie powróciła do pierwotnego stanu. Brak roślinności i ten niesamowity „wygląd” spowodował mniejsze zainteresowanie Pagiem przez turystów. Na całe szczęście powoli się to zmienia i coraz więcej przybywa ich na wyspę, by móc się rozkoszować cichymi, spokojnymi zatoczkami z uroczymi plażami. Po opuszczeniu wyspy mamy już tylko parę kilometrów do małego, ale jakże ważnego dla Chorwatów miasteczka – Nin. To właśnie w nim biskupem był Grzegorz zwanym przez to Grzegorzem z Ninu (Gurgur Ninski), który całe życie walczył, by liturgię w kościołach odprawiano w języku chorwackim, co zresztą poniekąd mu się udało. Niestety po jego śmierci znowu powrócono do odprawiania modłów po łacinie. W uznaniu jego działań wielki rzeźbiarz chorwacki Ivan Mestrović wyrzeźbił piękny pomnik biskupa, który to pomnik znajduje się w Splicie. Wszyscy, którzy byli w tym mieście znają tę postać przy Złotej Bramie, choćby z tego, że trzeba dotknąć palec u nogi biskupa, by się spełniło życzenie. W Ninie znajduje się miniatura tego splitskiego pomnika. Całe miasteczko, znajdujące się na wysepce, okolone jest murami (trafniej brzmi resztkami murów). Do miasteczka prowadzą dwie bramy. Najcenniejszym zabytkiem jest romański kościół św. Krzyża (Crkva sv. Kriża) z IX wieku. To właśnie w nim swoją siedzibę miał biskup Grzegorz z Ninu, dlatego też uważa się, że kościół jest najmniejszą katedrą na świecie. Kościół stoi w samym środku wykopalisk, które w zdecydowany sposób nadają budowli „antyczny” charakter. Spacerując po sennym miasteczku (pewnie ze względu na straszny upał) dochodzimy do placu, przy którym znajduje się XVIII wieczny kościół parafialny św. Anzelma wybudowany w miejscu starszej katedry romańsko-gotyckiej, trzy piętrowa wieża zegarowa, oraz Muzeum Archeologiczne. Na murze muzeum znajduje się tablica pamiątkowa ufundowana przez miejscową ludność, z której jasno wynika, że dziewięćset lat temu w mieście Nin z woli króla Petara Krešimira IV, który w tym czasie rozszerzył swoją władzę na lądzie i morzu, darowuje on wyspę „Maun” znajdującą się „na naszym dalmatyńskim morzu” klasztorowi sv. Krševana w Zadarze. Upał oraz przejechane kilometry dają się nam już mocno we znaki. Na całe szczęście do pokonania mamy jeszcze „tylko” około 140km. Dobrze, że większość autostradą. Wreszcie późnym popołudniem jesteśmy w naszej willi Kostović. Czym prędzej, nawet nie rozpakowywując się całkowicie, ruszamy na plażę i do wody. Potem oczywiście do „Zule” na zimne „Karlovačko pivo. Siedząc i delektując się widokiem no i oczywiście piwem stwierdzamy, że zobaczyliśmy już wiele i najbliższy tydzień odpoczywamy na plaży i nigdzie się nie ruszamy. Przyszłość najbliższa pokazała, że nie do końca była to prawda, bo siła zwiedzania i oglądania nawet tego, co już widzieliśmy jest większa i nie pozwoliła nam usiedzieć na miejscu. Dowodem tego był następny dzień, kiedy to popłynęliśmy na jak zwykle uroczy „Fisch Picnik” z naszym przyjacielem Mile. Po raz kolejny mogliśmy podziwiać uroki wysp i widok stałego lądu od strony morza. No i oczywiście zjeść wyśmienitą rybkę z kapustą. Palce lizać taka to była pychota. W następnych dniach oprócz plażowania byliśmy jeszcze w Splicie i parę razy w „naszym” ukochanym Trogirze a jeden z wieczorów spędziliśmy na wyśmienitej kolacji w konobie „Donja Banda”, gdzie Roberto (właściciel) i Ivan (kucharz) raczyli nas smacznymi ŝkolkami, prŝutem i owczym serem. Dobre domowe wino, chorwacka muzyka i rozmowy z właścicielem o Chorwacji przyczyniło się do tego, że wieczór, no i trochę nocy spędziliśmy niezwykle uroczo. Niestety dni biegły bardzo szybko i nawet nie obejrzeliśmy się jak przyszedł ten jeden, w którym musieliśmy się pożegnać z właścicielami i całą Chorwacją. Zrobiliśmy to z wielkim żalem, ale i z nadzieją, że tu znów wrócimy. Chyba nawet nie z nadzieją a z pewnością, że za rok znowu tu przyjedziemy. Do widzenia piękna Chorwacjo.

 

Artykuł oraz zdjęcia zaczerpnięto za zgodą autora ze strony: http://www.mojachorwacja.eu

Bezpośredni link do artykułu:

http://www.mojachorwacja.eu/drupal/?q=node/51

 

Myanmar

Zaproś nas na kawę

Kontynuując przeglądanie strony, wyrażasz zgodę na używanie przez nas plików cookies. więcej informacji

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close